Jesteś (przede wszystkim) człowiekiem

Bartek Jagniątkowski
5 min readAug 10, 2020

Jedliśmy hot dogi na stacji benzynowej. Siedząc w aucie z moją partnerką, prowadziliśmy dysputę, jak to mamy w zwyczaju, na wiele tematów — nasze rozmowy mają fascynującą tendencję do płynięcia swobodnym, niekontrolowanym strumieniem, kierując się tam, dokąd zaprowadzą nas skojarzenia, metafory i obserwacje: od rzeczonych hot dogów przez sytuację w USA i BDSM aż do wyborów prezydenckich w naszym kraju. Czasami bez większego związku, czasami wręcz przeciwnie.

Oboje jesteśmy po lekturze „Moje życie jest moje” Remigiusza Ryzińskiego. Oboje też, podobnie jak autor, jesteśmy zwolennikami tezy, iż dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, wszyscy są dorośli, wyrazili zgodę i akceptują postawione warunki, dopóty nikomu nic do czyjegoś życia i zaglądania komukolwiek pod kołdrę czy między nogi. A tym razem nasza rozmowa zaprowadziła nas poniekąd właśnie tam — między nogi i w głowy innych ludzi.

Zastanawiający wydał nam się temat podziału i różnego podejścia do płci i seksualności widzianej z różnych końców politycznej i społecznej sceny. Na jednym z nich mamy LGBTQA+ z absolutną dowolnością w określaniu siebie, z granulacją zahaczającą o atomowy wręcz poziom doprecyzowania tego, kim jestem jako autonomiczna jednostka; na innym zaś zero-jedynkowy, czarno-biały podział na dwie grupy — „my” i „oni” — powodujący prosty dualizm świata i jego rozumienie: jeśli ktoś nie jest „z nami”, to jest „przeciwko”. Oba z tych podejść wydają się być dość radykalne w swych odrębnych skrajnościach.

Sprowadzenie wyboru do raptem dwóch opcji zdaje się wprowadzać ograniczanie ciekawości, zamykać drogę do eksploracji, do zbadania własnych granic i określenia własnej indywidualności w świecie — nie tylko w kwestiach płci i seksu — dając za to w zamian jasne zasady postępowania, precyzyjnie określony model życia, wachlarz dopuszczalnych zachowań i reakcji, nie pozostawiając żadnej ambiwalencji (przynajmniej w teorii). Grupowość i poczucie przynależności w tej formie postrzegania świata daje schronienie, bezpieczną przystań „swoich ludzi”, którzy wesprą w chwili niepewności, zachwiania wiary we własne siły, we własny — słuszny przecież — obraz świata. Przewidywalność jutra jest ciepłym kocem, a aksjomatyczność zachowań — swoistym wentylem bezpieczeństwa: wiemy, jak sobie z tym radzić, mamy sprawdzone metody i mechanizmy, one działają.

Z drugiej strony dzielenie włosa na dwoje, czworo i jeszcze bardziej, czym zdaje się być ciągłe rozdrabnianie różnych definicji płci z tej liberalnej strony oraz środowisk LGBTQA+ powoduje, że obraz staje się aż nazbyt szczegółowy, wewnętrznie poszatkowany i rozszczepiony. Postępująca granularność pojęć zdaje się tworzyć coraz więcej niepewności i wywoływać zamieszanie nawet wśród osób żywo zainteresowanych tematem, o czym wspomina Ewelina Celejewska w rozmowie z Remigiuszem Ryzińskim. Pojęcia i definicje wielu płci oraz różnorodności zachowań seksualnych z punktu widzenia heteronormatywnej i homogenicznej w swej strukturze „prawej” strony wywołuje — nie tylko w jej szeregach — konfuzję, zaciemnia obraz i sprawia, że skomplikowany sam w sobie obszar ludzkiego mózgu i preferencji staje się jeszcze bardziej zagmatwany i trudny do ogarnięcia. Nic dziwnego więc, że ludzie wychowani i trwający w rozumieniu świata dwubiegunowo tracą poczucie bezpieczeństwa w zestawieniu z mnogością możliwości, jaką oferuje strona bardziej liberalna, a najprostszą i najkrótszą drogą stają się niechęć i agresja, powodowane strachem przed innością — z obu stron, dodam — co jest bardzo ludzkie, bo wtłoczone od czasów jaskiń: obawa przed obcymi z innej nory, którzy przyjdą i nam zabiorą wciąż w nas siedzi. I choć jestem wielkim fanem możliwości definiowania siebie wedle dowolnego klucza i zestawu cech, tym niemniej postawię tutaj tezę, że LGBTQA+ samo sobie robi nieco w poprzek, dodając co jakiś czas kolejną literkę do skrótu, powodując dalszy wzrost zamieszania w odbiorze wcale przecież nie prostego tematu. Z kolei jako zwolennika liberalniejszego podejścia do życia ta dwubiegunowa strona wywołuje we mnie niepokój, choć wydaje mi się, że dobrze rozumiem podłoże takiego myślenia: wyjście z kolein myślenia jest potworną pracą do wykonania, jeśli naokoło nie mówi się nic innego, niż powtarzanie schematów bez ich kwestionowania tylko dlatego, że „przecież tak zawsze było i działało”. Dodatkowo sądzę, że ograniczenie horyzontu myślowego — ponownie, z obu stron — powoduje strach przed tym, co każda z tychże stron mogłaby znaleźć ze tym mentalnym płotkiem — stanięcie na palcach, żeby za to ogrodzenie zajrzeć i zobaczyć coś więcej zdaje się przekraczać możliwości wielu ludzi.

A całkiem możliwe, że w tym zatraceniu jednej strony w upraszczaniu, a drugiej w mnożeniu dróg straciliśmy z oczu jedną ważną, wspólną dla nas wszystkich cechę. Cechę, której poszukiwał Diogenes, spacerujący z latarnią po środku słonecznych starożytnych Aten.

Szukał bowiem prawdziwego człowieka. „Hominem quaero”.

Człowieka.

Nie szukał kobiety ani mężczyzny. Nie szukał Greka, Żyda, Araba czy Polaka. Nie szukał czarnoskórego, skośnookiego, blondynki z niebieskimi oczami. Nie szukał geja, lesbijki, osoby aseksualnej czy binarnej z zacięciem do BDSM, stolarza czy piekarza, pastucha czy króla, dominującej panseksualnej transkobiety czy jeszcze jakiejkolwiek innej kombinacji preferencji, cech, zawodów, hobby czy płci. Poszukiwanie człowieka jest poszukiwaniem zbioru nadrzędnego, zawierającego w sobie wszystkie dostępne w nas kombinacje i oznacza poszukiwanie całego tego zbioru jednocześnie, wszystkich jego elementów na raz — poszczególne, jednostkowe byty nie mają większego znaczenia w kontekście całej kategorii.

Na przestrzeni wieków i w zetknięciu z ekstremalnymi sytuacjami wielokrotnie, jako gatunek, udowadnialiśmy, że potrafimy przystosować się, przyzwyczaić i egzystować w skrajnie różnych i ciężkich warunkach. Od geografii, zimna biegunów i gorąca równika przez walkę z fizyką, grawitacją i próżnią kosmosu po naszą psychikę, ludobójstwo i obozy koncentracyjne. Potrafimy zaadaptować się do każdych warunków, w każdej przeciwności losu jesteśmy w stanie zobaczyć szansę, drogę do przodu, cień nadziei, potrafimy w każdej sytuacji znaleźć miejsce nawet na radość, śmiech i odrobinę szczęścia. Jednocześnie w czasie relatywnego dobrobytu, zaspokojenia naszych podstawowych potrzeb nie potrafimy zwyczajnie egzystować, być, trwać, tak jakby stan dobrobytu wymagał od nas takiej samej pracy i wysiłku włożonego w przystosowanie się „do dobrego”, jak „do złego” — a czego nikt nas nie uczy, gdyż wszyscy od pokoleń traktujemy stan spokoju za ten „właściwy”, za normę — oczywistość, o której nie ma potrzeby rozmawiać, ani jej analizować. A tymczasem „do dobrego” też trzeba się przyzwyczaić i też trzeba się uczyć, jak z tym dobrym żyć. Mamy w sobie niewyobrażalne pokłady siły i determinacji — gdyby tylko skierować je w pożyteczną stronę.

Płeć, zestaw preferowanych zachowań seksualnych, kolor skóry, kształt oczu, preferencja religii czy jej braku przestają mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu zagrożenia ze strony środowiska czy warunków zewnętrznych. Wszystkie te cechy nabierają znaczenia tylko wtedy, kiedy my sami o tym decydujemy. Zostaliśmy nauczeni i wciąż uczymy innych, że mamy przede wszystkim różnice, które determinują naszą wyjątkowość — co jest absolutnie prawdą, ale tylko w komplecie z tą nadrzędną cechą: każdy człowiek jest wyjątkowy — ale żeby być wyjątkowym człowiekiem trzeba najpierw być właśnie człowiekiem.

Skupiliśmy się na szukaniu i podkreślaniu różnic, bo w tym tkwi nasza siła — jednostki pchały rozwój cywilizacji światłą myślą, przykładem, odkryciami; to za jednostkami, za charyzmatycznymi przywódcami szły i nadal idą tłumy. Ale dzielimy zamiast łączyć i w tym dzieleniu gubimy nasz szerszy, panglobalny, gatunkowy sens. Może jednak spróbować odwrócić te bieguny, zacząć szukać i podkreślać podobieństwa? Może wskazując empatycznym palcem „o, tu, patrz, ona/ono/on ma tak samo, jak ty” będziemy w stanie zmienić nieco tę narrację dyferencji w opowieść o gatunku, nie jednostce, której kult zdaje się nie do końca nam służy?

Bo parafrazując znanego filozofa, Ryszarda Ochódzkiego:

„rozchodzi się o to, żeby minusy nie przysłoniły nam plusów”.

A ogromny plus jest taki, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi.

--

--

Bartek Jagniątkowski

Philosopher / Mentor / Thinker / Lecturer / Writer / Painter / Best dad in the whole world / https://jagniatkowski.net