Cyfrowa (r)ewolucja

Bartek Jagniątkowski
7 min readApr 29, 2022
Wizualizacja organiczno-cyfrowej hybrydy człowieka i urządzenia elektronicznego.

Jednym z moich ulubionych powiedzeń jest to o kropli wody drążącej skałę, w metaforyczny sposób przekazującego ideę konsekwentnego realizowania celu. Czekanie tysiące lat na wydrążenie dziurki w kamieniu jest poza zasięgiem naszej cierpliwości, o długości naszego życia nie mówiąc, nie od parady jednak jesteśmy czołowym gatunkiem na tej planecie i potrafimy sobie ułatwiać zadania.

Przez milenia robiliśmy wszystko, żeby nasze życie stawało się bezpieczniejsze, prostsze i mniej męczące. Z czasem doszliśmy i przyzwyczailiśmy się do niemalże natychmiastowych efektów naszych działań. Dotarliśmy rozwojowo i cywilizacyjnie do momentu, kiedy możemy oczekiwać zaspokojenia naszej potrzeby w momencie, kiedy jej doświadczamy, w ilościach, których nie jesteśmy w stanie przetrawić. To zaspokojanie potrzeb jest jednym z głównych powodów, dla których nasze telefony cieszą się naszą uwagą i miłością — dzięki aplikacjom, jakie na nich instalujemy dostajemy ponadnormatywne zastrzyki dopaminy, bez których sporej liczbie ludzi bardzo trudno jest funkcjonować. Staliśmy się uzależnionymi od cyfrowo generowanej dopaminy istotami, które coraz gorzej radzą sobie z własnym nałogiem. I zamiast skupić się na pozbyciu tegoż nałogu wybieramy eskapizm świata internetowych celebrytów, polubień naszych postów, milionów aplikacji i usług, dających nam często złudne poczucie zaspokojenia. Katujemy się coraz większą liczbą sygnałów pochodzących ze świata zewnętrznego, żeby poczuć to, co czuliśmy kiedyś; ułamkami atencji coraz bardziej obcych ludzi staramy się wypełnić lukę, która powiększa się z każdym naszym dniem spędzonym w wirtualnym świecie mediów (a)społecznościowych. Nadmiar wyboru stał się wyznacznikiem naszego dobrostanu.

Zamieniliśmy kroplę na wodospad i oczekujemy natychmiastowego rezultatu w postaci wydrążonej skały.

Jak w tym słynnym korpo-żarciku o dziewięciu kobietach rodzących dziecko w miesiąc.

Inwestując w cyfrowe światy stworzyliśmy związane z nimi ekosystemy i zaczęliśmy budować narzędzia, pozwalające zrobić prawie wszystko bez ruszania się z miejsca. Nie bez kozery w 2009 roku firma Apple zaczęła w reklamach iPhone’a używać sloganu „There’s an app for that (jest do tego apka)”, który później zarejestrowała jako znak handlowy — na każdy problem, realny czy wymyślony, jesteśmy w stanie znaleźć przynajmniej jedną aplikację, która (potencjalnie) ten problem rozwiązuje.

Szkic koncepcyjny ilustrujący ideę wielu połączonych urządzeń elektronicznych odwracających uwagę ludzi od innych osób — ludzie wpatrzeni w ekrany urządzeń nie zwracają uwagi na innych ludzi.

Mając kontakt na co dzień z wirtualnym światem coraz częściej zaczęślimy odstawiać świat realnych doznań niejako trochę na bok — tak się przynajmniej zdarzało w moim przypadku. Skupiając się na nowych możliwościach tworzenia cyfrowych usług, metodach odkrywania potrzeb klientów, sposobach priorytetyzacji nowych funkcji oraz przeróżnych metodologiach projektowych fizyczny świat zaczął wydarzać się jakby obok mojej codzienności, mimochodem.

A tymczasem świat fizyczny ma się doskonale.

Rękodzieło przeżywa swoisty renesans, rzemiosło i rzemieślnicy są w cenie, budowlańcy od zawsze byli rozchwytywaną grupą zawodową, szczególnie ci dobrzy, a obecnie są jeszcze bardziej poszukiwani. Ogromną popularnością w czasie pandemii cieszyły się wszystkie rzeczy związane z pracą rękoma: robienie na drutach, samodzielne naprawy i remonty mieszkań, stolarstwo, a wypiekanie chleba urosło niemalże do rangi symbolu walki ze strachem przed chorobą i nudą zamknięcia.

Stawiam tutaj tezę, że po początkowym zachłyśnięciu cudownością cyfrowego świata i jego nieskończonymi możliwościami, zbliża się (lub wręcz już nadszedł) moment refleksji ludzkości nad jej własnym stanem. Wszelkie inicjatywy skupiające naszą uwagę na nas samych, na naszym rozwoju duchowym, wzroście samoświadomości i poszukiwaniu tego, co czyni nas szczęśliwymi ludźmi zawsze cieszyły się popularnością, choć zazwyczaj płynęły strumyczkiem obok głownego nurtu zachodniej kultury. Ostatnio jednak ten strumyczek urósł, wydaje się, do całkiem pokaźnych rozmiarów wartkiego strumienia i cieszy się rosnącą coraz bardziej popularnością, nierzadko stając się elementem wręcz niezbędnym do życia w naszej codzienności — medytacja, kontakt z naturą, ekologia, dbanie o środowisko, tworzenie lokalnych społeczności, joga, poszukiwanie wyciszenia i uspokojenia wewnętrznych głosów i huraganów. Zupełnie osobną kwestią pozostaje, na jaką skalę te ruchy są i będą adaptowane oraz czy pozwolą zapewnić masę krytyczną zdolną do przeprowadzenia rewolucji w myśleniu o naszej egzystencji w czasie, kiedy na tę rewolucję będzie jeszcze miejsce — zanim doprowadzimy się na skraj przepaści, znad której nie będzie już odwrotu.

Tłum ludzi z gigantycznymi urządzeniami elektronicznymi w tle, tworzącymi panoramę miasta.

Tworząc coraz więcej rzeczy korzystających z technologii i tkwiących w cyfrowym świecie — przykładowo związanych ze sztuczną inteligencją — niezbędne wydaje się utrzymanie przeciwwagi tego zjawiska i wsparcie dla rzeczy materialnych i procesu ich powstawania. Autorefleksja nad naszym bytem, nad jego sensem i celowością nie może i nie powinna pozostać w sferze czysto umysłowej, nie mówiąc już o cyfrowej: potrzebujemy świata fizycznego, aby móc go doświadczać pełnym spektrum naszych zmysłów. Spychając na margines jeden z nich realizujemy dosyć mroczny scenariusz redukowania nas do symboli, egzystencjonalnych memów, skrótów myślowych i obrazkowej komunikacji. A coraz częściej, mam wrażenie, ograniczamy zmysł dotyku do kontaktu z gładką, chłodną powierzchnią ekranów naszych przenośnych urządzeń.

Dlatego często rozmyślam o tym, że

im więcej mamy czegoś w postaci cyfrowej, tym bardziej potrzebujemy doświadczać rzeczy fizycznie.

Jako gatunek dominujący na tym świecie (choć poddaję tu pod wątpliwość, czy słusznie) stworzyliśmy i nieustannie tworzymy wciąż nowe narzędzia, pozwalające nam żyć w sposób coraz łatwiejszy, lżejszy, szybszy, bardziej efektywny i ergonomiczny, a ponad to — co wydaje mi się rosnącym problemem — w sposób, który wymaga od nas coraz mniej umysłowego wysiłku. Niewątpliwym plusem zaś jest z pewnością fakt, że potrafimy robić to wszystko z wykorzystaniem coraz mniejszych ilości naturalnych zasobów.

Nasze parcie ku prostszemu, wygodniejszemu życiu rozpędziło rozwój technologiczny do niewyobrażalnego wcześniej tempa. Śmiem twierdzić, że na przestrzeni tysiącleci nie przeprowadzaliśmy takiej liczby zmian stylu naszego życia, jak obecnie potrafimy przeprowadzić w ciągu jednego roku. Ponad 2.5 miliona lat temu stanęliśmy na dwóch nogach, uwolniliśmy ręce od obowiązku wspierania nas w trakcie poruszania się i zaczęliśmy używać pierwszych narzędzi. Styl naszego życia był raczej niezmienny przez kolejne tysiące lat, nasze układy nerwowe miały zatem czas przystosować się do wprowadzanych stopniowo zmian w trakcie kilku czy kilkunastu pokoleń, a nie w ciągu tygodni czy wręcz dni, jak to ma miejsce obecnie. Współczesne rewolucje industrialne, trwające w zasadzie nieprzerwanie od końca XVIII wieku wywierają ogromną presję na nasz gatunek — presję, która rośnie w postępie niemalże geometrycznym.

Jednocześnie podsuwając nam pod nosy szklane ekrany jako rozwiązania codziennych bolączek pozbawiamy się kluczowej w swojej atawistyczności ludzkiej cechy, jaką jest fizyczny kontakt z materią, w tym z innymi ludźmi. Trudno jeszcze wyciągnąć wnioski z tego, co pandemia Covid-19 zmieniła w postrzeganiu i funkcjonowaniu społeczności, ale można spekulować na podstawie naszej dotychczasowej wiedzy, jak pozbawienie dzieci (szczególnie tych na początkowych etapach edukacji) codziennego fizycznego kontaktu z rówieśnikami, drobnych konfliktów i tarć wewnątrz własnej grupy może wpłynąć na rozwój ich umiejętności radzenia sobie z takimi sytuacjami w dorosłym życiu.

Wszyscy jesteśmy cyfrowi / abstrakcyjny widok ludzkiej postaci stojącej przez dziesiątkami ekranów.

Światowy biznes stoi przed dylematem dalszego sposobu współpracy ludzi — czy postawić na model całkowicie zdalny, naciskać na powrót do status quo i pracy w biurach, czy rozwijać podejście hybrydowe? Każde z tych rozwiązań niesie ze sobą konsekwencje, które będą miały wpływ na zmianę konstrukcji społecznej w nadchodzących dekadach. Jak w dobie zdalnej komunikacji wykształcić poczucie więzi i przywiązania do miejsca pracy czy pracodawcy? Czy może to podejście jest już przestarzałe i należy poszukiwać zupełnie innego definiowania zawodowej wspólnoty? Jak przez ekrany i coraz bardziej ograniczoną uważność odbiorców przekazywać bezcenną wiedzę i doświadczenie branżowe, budowane nierzadko latami? Czy korzystając tylko z wirtualnej formy obcowania z innymi możemy budować podobne więzi, jakie ludzkość tworzyła od tysięcy pokoleń poprzez kontakt fizyczny i cielesną, namacalną obecność?

Aby rozwijać się i przeżywać w pełni nasze życie i czerpać radość z naszych pasji powinniśmy potrzebować czegoś więcej, niż kolejnej aplikacji w telefonie. Powinniśmy potrzebować czuć, że jesteśmy kimś więcej, niż statystyką i punktem na wykresie. Powinniśmy potrzebować czuć więcej, niż doświadczają nasze palce przesuwające się po gładkim szkle. Powinniśmy potrzebować wyzwań i problemów do rozwiązania wykraczających poza zakupy przez internet czy zamawianie jedzenia. Powinniśmy potrzebować większej selektywności w sygnałach, które do nas docierają i potrzebujemy szerszego spektrum doznań, niż tylko bombardowanie nas informacjami, powodujący przebodźcowanie naszych umysłów. Powinniśmy wreszcie dać odpocząć naszym mózgom, dostarczając im może nie tyle mniejszej liczby doznań, co znacznie lepszej ich jakości.

Do rozwiązania każdego problemu istnieje jakiś sposób, narzędzie, metoda, umiejętność, wiedza, czy doświadczenie.

W każdej życiowej sytuacji stajemy przed możliwością wyboru drogi, którą możemy podążyć, aby osiągnąć zakładany cel.

Możemy czekać, aż krople wody wydrążą dziurę w skale przez kilka(naście) następnych pokoleń albo możemy użyć młota i dłuta czy wiertarki.
Możemy czekać, aż przyroda upomni się o spłacenie zaciąganego przez nas od setek lat długu i dokopie odsetkami pokoleniom naszych dzieci, albo możemy zacząć przeciwdziałać skutkom globalnego ocieplenia ograniczając naszą konsumpcję i zmieniając nieco styl naszego życia już teraz.
Możemy budować bańki finansowe i infrastruktury, na których bogacą się te same grupy, które bogaciły się na nich od zawsze, albo możemy w końcu pochylić się nad problemem ubóstwa na świecie, sprawdzić na szeroką skalę dochód uniwersalny i zminimalizować różnice w poziomach życia.
Możemy tworzyć nowe cyfrowe światy i zamykać w nich nasze umysły, karmiąc je sztucznym poczuciem spełnienia, albo możemy wspierać zmysły, które mamy od początków istnienia życia na świecie.

Żyjemy w świecie natychmiastowej gratyfikacji, przeładowani bodźcami, z którymi nasze mózgi wciąż nie potrafią sobie poradzić, bo ich ewolucja nie nadążyła za naszym rozwojem technologicznym — jesteśmy wciąż jaskiniowcami, tylko mamy klimatyzację i atomowe maczugi. Nie manipulując genami nie przyspieszymy zmiany naszych układów nerwowych, ale możemy użyć innych narzędzi i środkow, które już mamy dostępne i nieco zwolnić z szaleństwem naszych czasów, możemy zatrzymać się i dotknąć drzewa czy złapać za rękę i przytulić się do kogoś bliskiego — póki mamy na to jeszcze czas.

Ilustracje do tego artykułu zostały stworzone na bazie moich słów przez sztuczną inteligencję, Midjourney.

--

--

Bartek Jagniątkowski

Philosopher / Mentor / Thinker / Lecturer / Writer / Painter / Best dad in the whole world / https://jagniatkowski.net